środa, 10 października 2018

Naprawa porcelany – pojemnik apteczny





Dziś na przykładzie aptecznego pojemnika pokażę Wam jak wykonać prostą naprawę porcelany.
Pojemnik pochodzi z II poł. XIX wieku i przeznaczony był do przechowywania Unguentum Juniperi, czyli maści jałowcowej dającej ulgę w bólach reumatycznych. Był niegdyś wyposażeniem Apteki „Pod Gwiazdą” w Leżajsku.
Dostałam go w stanie, jaki widzicie na fotografii poniżej. Pokrywka stłuczona na cztery części, a na korpusie mocno widoczne spękanie. 



Zanim przystąpiłam do naprawy dokładnie obejrzałam przedmiot:
nie jest niestety sygnowany, ale wykonano go z bardzo dobrego surowca. Czerep jest gładki a szkliwo równe, bez przebarwień i odporne na czynniki zewnętrzne (brak rys, przetarć, a przecież był używany wiele lat) – to poświadczy również moje dalsze działanie. Bardzo dobrze zostały wypalone naszkliwne farby – wyglądają zupełnie jak by liternictwo i szyld wymalowano nie dalej jak wczoraj. I ta urocza kropeczka po I przerywająca ciągłą linie konturów szyldu...



 Jedyne znaki fabryczne to nr 17 na górnym, nieszkliwionym brzegu naczynia. Prawdopodobnie fabryczny numer formy.



Zaczęłam od oczyszczenia elementów, ponieważ pojemnik stał przez kilka lat w kuchni jako dekoracja po pierwsza należało go dokładnie odtłuścić.
Umyłam części w ciepłej wodzie z płynem do naczyń i pozostawiłam do naturalnego wyschnięcia. Przyjrzałam się kawałkom pokrywki: żeby skleić ja w całość należy wszystkie klejone powierzchnie dokładnie oczyścić z poprzednich napraw. Odkryłam, że pokrywka stłuczona dwukrotnie: pierwszy raz na dwie części, które sklejono sklejone jakimś białym nieprzezroczystym, twardym klejem, zapewne jeszcze na przełomie XIX i XX wieku. Klej nie był elastyczny a jego drobiny trudno było usunąć, bo wniknęły w strukturę pęknięcia, nawet za pomocą rozpuszczalnika (zmywacza do paznokci). Zeskrobałam je delikatnie nożykiem (być może jest środek, który by to doczyścił, ale niestety nie jestem profesjonalnym konserwatorem…). Drugi raz pokrywka stłukła się na cztery części – pękła w miejscu klejenia i dodatkowo jeden z kawałków rozłamał się na trzy. Ktoś skleił wszystko ponownie używając elastycznego kleju silikonowego (?). Ze względu na kiepskie właściwości spajające tej substancji pokrywka znów się rozkleiła, a jej elementy przechowywane były przez poprzednią właścicielkę w kawałkach (włożone do pojemnika) – chwała jej za to, że ich nie wyrzuciła! Klej z drugiego klejenia dał się łatwo odczyścić na spękaniach, choć nie udało mi się go do końca usunąć ze szkliwa (w miejscach gdzie wyciekł i został „rozsmarowany”). Na fotografii poniżej, wykonanej przed czyszczeniem,  widać oba rodzaje kleju.


Do klejenia użyłam kleju Magik (używam go do naprawy porcelany po raz pierwszy) sądzę, ze będzie wytrzymały, ale co najważniejsze kiedy wyschnie robi się przezroczysty i można go w razie kolejnej naprawy łatwo usunąć. Do innych napraw używałam zwykłej Kropelki, ale ona po dłuższym czasie lubi wybarwić się na kolor miodu i wygląda bardzo brzydko.



Elementy pokrywki kleiłam stopniowo, tak żeby każde kolejne zespolenie kawałków mogło spokojnie wyschnąć. 




W miejscu drugiego stłuczenia, gdzie klej silikonowy łatwo się usunął nie wydać prawie rysy łączenia, w miejscu pierwszego stłuczenia rysy są bardziej widoczne. 



Brzuszek pojemnika ma pionowe pękniecie biegnące przez całą wysokość w miejscy szyldu z napisem. Rysa ta ma swój urok, postanowiłam jednak nieco ją rozjaśnić za pomocą kompresu z roztworu ACE z wodą (1:1). Nasączone kawałki płatków kosmetycznych przyłożyłam do rysy i zostawiłam na noc. Rano pęknięcie zbladło na tyle, że nie powtarzałam tej operacji na kolejne 12 godzin. Szkliwo nie ucierpiało pod wpływem roztworu, co jest kolejnym dowodem na jego wysoką jakość.



Na fotografii, w tle widać jeszcze jeden pojemnik apteczny na maść jałowcową z napisem Ol. Cadin. (olejek jałowcowy) otrzymany z odmiany jałowca, wielce wśród aptekarzy cenionej, rosnącej wyłącznie w basenie Morza Śródziemnego.


Po tej prostej naprawie pojemnik znów ładnie się prezentuje, widać na nim ślady przeszłości, ale może z dumą stać w towarzystwie innych, zabytkowych aptecznych naczyń z historią.
Jeśli macie w domu potłuczone a ładne naczynia spróbujcie skleić je sami, zobaczycie jaką satysfakcję daje przywrócenie starego przedmiotu do życia.

wtorek, 2 października 2018

Podgrzewacz Tettau






Czas tu zimny przychodzi, zwłaszcza na starego
Przy kominie się trzymaj pijąc co dobrego

Czujecie jesień? Widać ją szczególnie o poranku, kiedy słońce przebija przez lekką mgiełkę, jaką zobaczymy tylko o tej porze roku. Wiadomo już, że lato za nami.
A kiedy nadejdą chłody (zobaczycie, że stanie się to zanim się obejrzycie) zaczniemy marzyć o ciepłym pledzie i filiżance dobrej, aromatycznej herbaty. Przyda się wtedy praktyczny i miły dla oka podgrzewacz do dzbanka, który podtrzyma ciepło herbacianego naparu i wprawi nas w dobry nastrój. 



Ten, który widzicie na fotografii, pochodzi z niemieckiej wytwórni Tettau i powstał w okresie międzywojennym. Składa się z dwóch elementów: misy i pokrywki z otworem. Jest typowym produktem tej fabryki, często stosującej głębokie reliefy i malowanie środków wyrobów na czerwono, a właściwie na cynobrowo. Na fotografiach poniżej inne ale podobne wyroby tej wytwórni, które znalazłam w Internecie.




Niestety dzbanek do podgrzewacza nie zachował się, umieściłam więc na nim imbryk o podobnym odcieniu szkliwa z serwisu Sansoucci firmy Rosenthal. Dodałam też pasujące do całości filiżanki z tego samego kompletu.





Na pierwszy rzut oka nostalgiczny motyw odlatujących żurawi jest mało czytelny, tym bardziej, że złocenie podkreślające kształt nóg i dziobów ptaków dość mocno się przetarło. Ale kiedy włożymy do środka tealighta lub świeczkę zaczyna się świetlna magia. Drżący płomień sprawia, że żurawie odlatują, a czerwone wnętrze podgrzewacza jest jak zachodzący nad trzcinami, jesienny zachód słońca.



 
Dzięki temu doznaniu można śmiało zanurzyć się w nadchodząca porę roku, a nawet… ją polubić.

poniedziałek, 1 października 2018

Aptekarskie silva rerum...




Zapraszam do lektury mojej najnowszej książki "Aptekarskie silva rerum czyli subiektywny słownik farmaceutycznych tajemnic", którą napisałam wspólnie dr Lidią Marią Czyż. Jestem podwójnie dumna z tej publikacji: po pierwsze z efektu pracy, która zmusiła mnie do zagłębienia się w te obszary historii jakimi się do tej pory nie zajmowałam, a po drugie z możliwości współpracy ze wspaniałą kobietą, historykiem farmacji i miłośniczką tajemnic z przeszłości jaką jest Pani Lidia. Polecam gorąco!
Książkę możecie kupić na: www.instytutksiazki.rzeszow.pl