Chciałam zrobić ten wpis o wiele wcześniej,
jeszcze w październiku, i zachęcić Was do wydziergania sobie jakiegoś
świątecznego haftu. Niestety praca szła mi bardzo opornie, ciągle brakowało
czasu. Okazało się w rezultacie, że „ten, co radzi nie poradził”. Dziś
pozostaje mi tylko zaprezentować to, co tak męczyłam przez ostatnie dwa
miesiące, a w ramach zadośćuczynienia napiszę coś niecoś o hafcie krzyżykowym.
Haft krzyżykowy praktykowany był od stuleci -
nie był to ścieg skomplikowany, a jedynie wymagający cierpliwości i czasu. W
XVII wieku techniką tą wykonywano misterne obicia foteli i kanap oraz makaty
ścienne. Najbardziej popularny stał się w okresie biedermeieru (1815-1848).
Wówczas opuścił mury zakładów, gdzie zajmowały się nim zawodowe hafciarki i
trafił, no może nie pod strzechy, ale do mieszczańskich domów i szlacheckich
dworków. Stał się obowiązkowym zajęciem kobiecym. Wytwarzano nawet w tym celu
specjalne małe stoliki z otwieranymi balatami, zwane niciakami, gdzie pani domu
chowała swoją robótkę, trzymała nici i przyrządy do szycia i wyszywania.
Haftowania uczyła się obowiązkowo każda szanująca się panna na wydaniu
(niekiedy talentu brakowało, dlatego zdarzają się prawie abstrakcyjne,
powykrzywiane bukiety, niekształtne jabłka w kształcie melonów i poszarpane jak
wiosenne górskie strumienie wstążki). Najpopularniejsze wówczas motywy to:
centralnie zakomponowane bukiety naturalistycznych kwiatów w koszach,
klasycystyczne alegorie, patriotyczne emblematy, sentymentalne sceny figuralne.
Mój haft ma niewiele wspólnego z wzorami
biedermeierowskimi. Brak mu ideologicznej wymowy, ale jest sympatyczny i prawie
elegancki. Korzystałam z wzoru zamieszczonego we włoskim piśmie „Le idee di
Susanna” („Pomysły Suzany”) z grudnia 2011 roku. Bardzo tą gazetkę polecam.
Można ją kupić w Empiku, ale ukazuje się tylko po włosku i jest dość droga.
Trudno, jednak czasem skusić się warto.
W oryginalnym wzorze kółkami girland podtrzymywanymi
przez aniołki ozdobiony był cały obrus. Kilka lat temu wyhaftowała go moja
siostra przyjaciółce, jako prezent ślubny, i zrobiła to w sześć tygodni! (Nie
wiem jak zdążyła!) Ja odważyłam się tylko na dwie serwetki pod talerz plus
dodatkowa do wyścielenia np. kosza na chleb (został mi dość kształtny kawałek
płótna).
Poniższe zdjęcia pokazują etapy mojej żółwiej
pracy.
Brzegi serwetek wykończyłam sposobem mojej
babci Weroniki, która tak „na frędzelki” ozdabiała wiele swoich haftów. Metoda
ta polega na obszyciu paskiem ściegu krzyżykowego brzegu tkaniny, a potem
wysnuciu wystających, luźnych nitek. Zrobiłam to tak, żeby nie było widać gdzie
jest ten ścieg, ale można zrobić to nitką kontrastującą (tak jak na próbce na
fotografii).
Na koniec coś do poczytania o hafcie
krzyżykowym: zabawna scenka ze wspomnień Zofii Starowieyskiej-Morstinowej pt.
„Dom” (autorka jest potomkinią właścicieli Bratkówki k. Krosna i o Bratkówce
pisze, rzeczy dzieją się na przełomie XIX i XX wieku)
Ale
pani Zabielska [matka pana Stanisława Starowieyskiego, ojca autorki], osoba
porządna aż do pedanterii, nie uważała, by w chwili śmierci [swojej] należało
zapominać o rzeczach drobnych. I tak pewnego dnia zawołała Basię Szubińską,
osiemnastoletnią siostrę pani Emilii, i w tonie raczej surowym – bo tak zwykle
do ludzi mówiła – prosiła ją, a raczej poleciła jej, by skończyła haftować
szarą serwetę na stół. Ona już nie dokończy, tłumaczyła przerażonej Basi, a nie
cierpi, jak roboty zostają nieskończone.
-
Tylko uważaj, żeby krzyżyki szły wszystkie w tę samą stronę – dodała jeszcze
surowej, niemal groźnie. A gdy Basia zaczęła coś bąkać, że przecież ona sama,
gdy wyzdrowieje – pani Zabielska przerwała jej krótko:
-
Wiem, co mówię: serwetę skończysz. Ale nie jesteś porządna i zawsze krzyżyki
mylisz. Więc tym razem dopilnuj ich.
Basia
oczywiście sumiennie wypełniła polecenie. Były to chyba jedyne krzyżyki, jakie
w swym życiu stawiała w jednym i tym samym kierunku, może w ogóle jedyne, jakie
kiedykolwiek wyhaftowała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz