Może
renowacja to zbyt dużo powiedziane, bo nie udało mi się odtworzyć pierwotnego
stanu figurki, chyba szeroko rozumiana naprawa, pasuje lepiej.
Zaczęło
się od tego, że znajoma przyniosła mi do naprawy rodzinną pamiątkę – porcelanową
figurkę rokokowej pary (miło, swoją drogą, że wierzyła, iż potrafię coś
zdziałać).
Dama siedzi na krzesełku z wachlarzem w delikatnej rączce, a kawaler zażywa tabaki. Oboje piękni, delikatni i wzniośli. U nóg pięknej pani
znajdował się też piesek, który „na przestrzeni dziejów” miał mały wypadek, w wyniku czego zostały mu tylko tylne łapki i kawałek
tułowia.
Piesek jedną łapą opierał się o suknię swojej pani - to motyw charakterystyczny
dla sztuki rokoka, podejmowany często również w malarstwie.
Odtworzenie pieska
było właśnie moim zadaniem, ale jak się okazało wyszło coś zupełnie innego…
Figurka
nie jest sygnowana, ale sądząc po charakterystycznym dla wyrobów rosyjskich
szkliwie iryzującym (lustr) dającym tęczowy połysk, to wyrób z
tego kraju. Szkliwo to zobaczymy na niektórych partiach figurki, np. na pasach
spodni kawalera. Przedmiot powstał pod koniec XIX wieku, prezentuje dość wysoki
poziom artystyczny, co widoczne jest np. w dekoracji twarzy postaci. Niestety,
być może w sklepie sprzedawcy (pośrednika pomiędzy wytwórnią a klientem), ktoś
„żeby było jeszcze piękniej” domalował pewne partie dekoracji (ciemnoniebieski
surdut kawalera, krzesełko) i niezbyt dokładnie wypalił farby, a być może nie
zrobił tego wcale, bo kolor w tym miejscu trochę się kruszy. W XIX wieku taka
praktyka, dodatkowej dekoracji, w sklepach z porcelaną była stosowana dosyć
często. Były tam małe piece do wypalania farb naszkliwnych, bo klient zawsze mógł
zażądać namalowania na serwisie np. swoich inicjałów i trzeba było takie
zlecenie zrealizować na miejscu. Na szczęście te sklepowe „poprawki” na figurce
widoczne są bardziej z tyłu postaci.
Tajemnicą figurki jest to, że nie jest to tylko zwykła
dekoracja, ale kryje w sobie świecznik na dwie świece, który gdy nie
potrzebujemy światła przykrywa się, a przedmiot jakby nigdy nic, stawiamy w
serwantce (choć jak mówi jego właścicielka, odkąd pamięta stał na kominku).
Naprawę zaczęłam od dokładnego przyglądnięcia się
figurce i oczyszczenia jej z kurzu. Ze względu na to, że to nie moja własność,
podjęłam w tym względzie „najwyższe środki bezpieczeństwa”. Po pierwsze sprawdziłam
wacikiem jak zareagują na wodę partie domalowywane. Okazało się, że nie ścierają
się, a to był dobry znak. Włożyłam więc figurkę do plastikowej miedniczki wyścielonej
miękkim ręcznikiem – wszystko żeby się nie obiła – i wypełnionej ciepłą wodą z
płynem do naczyń. Potem delikatnie, za pomocą miękkiego małego pędzelka,
oczyściłam wszystkie porcelanowe zakamarki. Pozwoliłam figurce naturalnie
wyschnąć układając ją na miękkim ręczniku.
Do uzupełnienia braków porcelany kupiłam w sklepie dla plastyków
specjalną masę do rzeźbienia, przypominającą surową masę porcelanową, ale której
nie trzeba wypalać (schnie naturalnie).
Od cioci-graficzki przywiozłam różne narzędzia (skalpele,
igły, nożyki) pomocne w rzeźbieniu oraz farby do pomalowania uzupełnień.
Rozłożyłam swój niemal profesjonalny warsztat i przez dwie godziny modelowałam
pieska, a właściwie starałam się go wymodelować, bo zadanie to mnie przerosło
(nigdy nie byłam dobra w rzeźbie, zawsze wolałam malarstwo). Poddałam się, ale
praca z masą rzeźbiarską była bardzo przyjemna, więc postanowiłam pobawić się
nią jeszcze chwilę bez zaprzątania sobie głowy biednym, zdekompletowanym zwierzakiem.
I jakoś tak „samo się zrobiło”, że ulepiłam piękną różę,
bardzo podobną do tych, jakie spotyka się na figurkach z porcelany. Przyglądnęłam
się jej i wiedziałam już, że zamiast pokojowego pieska obok damy stanie kosz
róż, który właśnie podarował jej kawaler. Dla porcelanowych postaci z pewnością
taka odmiana po ponad stu latach będzie przyjemna, a i cała scena nabierze
romantyzmu i świeżości.
Zaczęłam od wyplecenia koszyka. Potem na drucikach
wymodelowałam kwiaty i listki róż. Zostawiłam wszystko do wyschnięcia na dobę.
Na drugi dzień pomalowałam elementy farbą akwarelową, a kiedy ta wyschła pociągnęłam je bezbarwnym lakierem
do paznokci (tu profesjonalny renowator złapie się zapewne za głowę - ale efekt
osiągnęłam).
Nie chciałam, żeby kosz wyglądał całkiem jak porcelanowy, ta
naprawa miała być swojego rodzaju zabawą, „dialogiem z mistrzem”, balansującym
momentami na granicy kiczu (podobnie, zresztą, jak w sztuce rokoka).
Kosz nałożyłam na resztki psiego tułowia, maskując
utłuczenia (przykleiłam go za pomocą kilku kropli kleju Magik). Do wnętrza
kosza włożyłam kulkę świeżej masy rzeźbiarskiej (też ją przykleiłam) i nabiłam
w nią różyczki i listki. Całość znów zostawiał na dobę do zastygnięcia.
Efekt jest zadowalający. Powiedziałbym nawet, że
niewprawne oko nie szybko zauważy, że róże „wyhodowano” w XXI wieku. Figurka
nabrała frywolności i radości, wydaje mi się nawet, że dama lekko się uśmiechnęła…
Troszkę zabawy z tym było jak widzę. Efekt wyszedł bardzo fajnie, szczególnie te Twoje dodatki. Kosz wyszedł idealnie, wgl bym nie powiedział, że to jest coś czego nie było w tej figurce od początku. Kawał dobrej roboty. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuję za merytoryczną i przemiłą opinię. Ciesze się, że moja praca się podoba. Balansowałam na granicy kiczu i nie chciałam jej przekroczyć - chyba mi się udało. Pozdrawiam serdecznie
UsuńPięknie jest!:)
OdpowiedzUsuńJestem pod ogromnym wrażeniem. Udało Ci się wybrnąć z tego elegancko - podejrzewam, że mało kto podołałby w wyrzeźbieniu małej, psiej mordki...
OdpowiedzUsuńWitam serdecznie czy mam piękna figurę i kilka braków czy jest możliwość żeby pam naprawił pozdrawiam serdecznie Wioletta
OdpowiedzUsuńJak można było tak zepsuć tym koszem tak piękną rzecz?????
OdpowiedzUsuń