wtorek, 23 lipca 2019

Katalog szkła Huty Hortensja 1936



Kupiłam ostatnio reprint katalogu szkła Huty Hortensja w Piotrkowie Trybunalskim, wydany przez Muzeum w Piotrkowie Trybunalskim. Huta ta funkcjonowała w latach 1889-2004, a w dwudziestoleciu międzywojennym była, obok Huty Niemen, jednym z największych zakładów produkujących szkło użytkowe.  Dziś jej wyroby z tego okresu są poszukiwane przez kolekcjonerów i zbieraczy, a że sama lubię przedwojenne szkło, pomyślałam, że warto mieć taki katalog w domu. 


Gdy tylko rozpakowałam przesyłkę, otworzyłam kredens i rozpoczełam sprawdzanie swoich zbiorów z tym co w katalogu. Okazało się, że mam kilka wyrobów Hortensji, w tym odziedziczoną po babci karafkę, mój ulubiony dzbanuszek na mleko i wkładkę do młynka. Odszukałam też sporo przedmiotów bardzo podobnych do tych w Piotrkowie produkowanych. Na zdjęciach pokazuję najpierw przedmiot, a potem stronicę z katalogu.

Karafki, zieloną odziedziczyłam po babci. Niestety kieliszki nie zachowały się.



Stare szkło dość łatwo rozpoznać. Nie jest idealnie proste i ma często w sobie malutkie bąbelki powietrza. Tak jak na fotografii powyżej.

Dzbanuszek na mleko lub śmietankę do kawy.


Wkładka do młynka.


A tu kilka innych szkieł, bardzo podobnych do wyrobów Hortensji:

Herbatnice - pojemniki do przechowywania suszu herbacianego.
Paterka na cytrynę.


Solniczki i profitka do świecy.

śledziówka, Huta Ząbkowice, pocz XX wieku. Bardzo podobna do śledziówek z Hortensji. 



Szkło rozalinowe (barwione na różowo). Kieliszek do nalewki, spodek pod kieliszek i pojemniczki na wykałaczki.

Salaterka.


Wazon ze szkła cichodmuchanego.



Huta produkowała również akcesoria stołowe, jak sztućce do sałatek i popielniczki, ale również elementy, używanych jeszcze wówczas lamp naftowych, czy modne luksfery, a nawet szklane dachówki!


Polecam katalog każdemu miłośnikowi szkła. Daje ogromną wiedzę o wyrobach Hortensji i wielką frajdę w ich poszukiwaniu.

czwartek, 11 lipca 2019

Pałac w Kurozwękach



Obiecałam napisać o pałacu w Kurozwękach. Jadąc tam spodziewałam się duchowej i estetycznej uczty, bo storna internetowa pałacu jest niezwykle zachęcająca, a trafiłam do miejsca-curiosum, gdzie pomylono „wyższe wartości”, jak podaje reklama, z wesołym miasteczkiem dla gawiedzi.


Pierwsze co mnie uderzyło i oburzyło, to rozłożone przed wspaniałą bryłą pałacu dmuchane zjeżdżalnie dla dzieci. Coś okropnego. Tym bardziej, że budynek jest naprawdę świetnie  odremontowany i piękny. Do tego hałas i pisk najmłodszych – zupełnie nie można się skupić na podziwianiu tego co wokół wartościowe i najważniejsze.
Pałac reklamowany jest jako „kraina bizonów”, ok, motyw z dzikiego zachodu, może jakoś by się to broniło gdyby nie tragicznie tandetny anturaż tego wszystkiego: kasa biletowa w naprędce rozłożonym namiocie, podobnież stragany z pamiątkami rodem z koszmaru o Krupówkach i z takim też asortymentem. Przed pałacem zestaw powiewających flag. Po co? Dla kogo? 


Obok klimatów z westernu rycerze w zbrojach. Gdyby nie reszta, to było by naprawdę fajne i ciekawe, tym bardziej, że trafiliśmy akurat na turniej rycerski. Czy nie można by pójść w tę stronę?
Jeszcze jedną atrakcją Kurozwęk jest labirynt z kukurydzy. W zeszłym roku dla uczczenia wyzwolenia Polski właściciele uznali, że świetnym pomysłem będzie wykonanie go na kształt portretu marszałka Piłsudskiego. Idea z piekła rodem! Piłsudski z kukurydzy! Nikomu nie przyszło do głowy, że to po prostu niesmaczne.
Jestem okropnie zawiedziona Kurozwękami. Do tego jest mi po prostu przykro, że dawni właściciele chełpiący się na każdym kroku swoimi korzeniami i herbem, pogubili się gdzieś w czasie i przestrzeni. Nie wiem czy to wynika z chęci zysku, czy kompletnej ignorancji, niewiedzy i nieznajomości naszej historii i tradycji. Doszłam do wniosku, że jeśli to ma tak wyglądać, spadkobiercy nie powinni odzyskiwać zagrabionych przed PRL majątków. To już kompletnie inne pokolenie, wychowane w większości za granicą, wyrwane z korzeniami z naszej kultury.
Gdy już opuszczaliśmy teren obiektu dobił mnie jeszcze jeden obrazek: coś na kształt wagonu tramwajowego, wypchanego ludźmi do granic możliwości, ciągnięte było nie, jak by przystało na pałac, albo nawet dziki zachód, przez konie, ale zwykły traktor. Z zarośniętego po pachy pokrzywami rowu, który otacza pałac, wybiegła zdyszana pani i dramatycznie wołała: jeszcze ja, jeszcze ja!
I wiecie co w tym najgorsze? Ci wszyscy ludzie byli zadowoleni…
Tak dzisiejsza polska szlachta wpaja „wyższe wartości” swoim poddanym. 




Na fotografiach pokazuję tylko to co jest ładne, nie chcę się pastwić nad Kurozwękami. Polecam też mimo wszystko wizytę w tym pałacu, jednorazową, bo warto zobaczyć jego architekturę i popróbować smacznych dań z tych nieszczęsnych bizonów. Restauracja niczego sobie, choć poobijane talerze z ćmielowskiego serwisu Rococo (dobrze, że porcelana jest polska), z poprzecieranym na brzegach złotem to nie jest pierwsza klasa. 
 

poniedziałek, 8 lipca 2019

„O stołach i bankietach pańskich" wystawa Muzeum Narodowe w Kielcach



W sobotę odwiedziłam Muzeum Narodowe w Kielcach, którego główną siedzibą jest dawny pałac Biskupów Krakowskich. Moim celem była wystawa „O stołach i bankietach pańskich. Jak ucztowano w dawnych wiekach”, o której przeczytałam gdzieś w Internecie. 


Pomna poprzedniej, niezwykle udanej wizyty w tym Muzeum – pojechałam na wystawę o porcelanie ćmielowskiej - spodziewałam się czegoś niezwykłego. I nie zawiodłam się. Wystawa wspaniała! Zgromadzono eksponaty nie tylko z kieleckiego Muzeum ale również z innych palcówek, m.in. z Łańcuta, Kozłówki, Krasnegostawu, Tarnowa i Warszawy. Dobór znakomity, tym bardziej, że wybrano muzea, które w kulturze materialnej i kulturze stołu niejako się specjalizują. Podobała mi się też aranżacja całości, współczesna ale z wielką klasą. 


Eksponaty dobrze oświetlone, czytelnie ustawione i opisane, choć jak zwykle brakowało mi choćby małej fotografii sygnatury na porcelanie. W końcu to ważna sprawa, kiedy podziwia się XVIII-wieczną Miśnię czy Wiedeń. Ale to taki kolekcjonerski bzik.

Poza porcelaną, zobaczyłam też piękne zbiory dawnego szkła, naczyń kuchennych, sreber i sztućców, a nawet stare książki kucharskie. 














Sympatyczne wrażenie robią wykonane w dużej skali repliki ozdób stołowych: pawi i bażantów – zwróciłam na nie uwagę, bo poluje od dłuższego czasu na takie na starociach.
Wystawie towarzyszą arcyciekawe wykłady, niestety z Rzeszowa do Kielc troszkę daleko i nie mogę sobie pozwolić na cotygodniowe wyjazdy. Wielka szkoda. Może Muzeum zamieści ich treści gdzieś na stronie? Z pewnością byłoby warto.

Zawiodło mnie tylko jedno: sala z moim ukochanym Rosenthalem, który był partnerem wystawy. Choć ozdobiona wesołymi akwarelami Mai Berezowskiej, prezentowała się skromnie. Dwie małe gablotki z malowaną ręcznie porcelaną i mały stolik z ekspozycją Białej Marii. Byłam zawiedziona, bo każdy miłośnik firmy, ma w serwantce więcej elementów tego serwisu. Można było też zaprezentować zestaw Sanssouci, nawiązujący do XVIII-wiecznych serwisów królewskich i korespondujący w wystawą, a tym samym pokazać zwiedzającym, w jaki sposób dziś można stworzyć „stół pański” we własnym domu.



Muszę jeszcze napisać o jednym: wspaniałej i uśmiechniętej obsłudze muzeum, choć „obsługa” to nie koniecznie trafne słowo, to raczej serdecznie witający przybyłych gospodarze pałacu. W każdym razie wszyscy począwszy od pana portiera po panią bileterkę, byli niezwykle uprzejmi, i każdy z odwiedzających mógł rzeczywiście poczuć się mile widzianym gościem nie tylko na „pańskim bankiecie”, ale w całym muzeum. Dziękuje za to przyjęcie!
Moim towarzyszom podróży też dziękuje za obecność i cierpliwość.
W drodze powrotnej do Rzeszowa, zajechaliśmy do pałacu w Kurozwękach. Napiszę o tym następnym razem i już nie tak entuzjastycznie.