Obiecałam napisać o pałacu w
Kurozwękach. Jadąc tam spodziewałam się duchowej i estetycznej uczty, bo storna
internetowa pałacu jest niezwykle zachęcająca, a trafiłam do miejsca-curiosum,
gdzie pomylono „wyższe wartości”, jak podaje reklama, z wesołym miasteczkiem
dla gawiedzi.
Pierwsze co mnie uderzyło i
oburzyło, to rozłożone przed wspaniałą bryłą pałacu dmuchane zjeżdżalnie dla
dzieci. Coś okropnego. Tym bardziej, że budynek jest naprawdę świetnie odremontowany i piękny. Do tego hałas i pisk
najmłodszych – zupełnie nie można się skupić na podziwianiu tego co wokół
wartościowe i najważniejsze.
Pałac reklamowany jest jako
„kraina bizonów”, ok, motyw z dzikiego zachodu, może jakoś by się to broniło
gdyby nie tragicznie tandetny anturaż tego wszystkiego: kasa biletowa w
naprędce rozłożonym namiocie, podobnież stragany z pamiątkami rodem z koszmaru
o Krupówkach i z takim też asortymentem. Przed pałacem zestaw powiewających
flag. Po co? Dla kogo?
Obok klimatów z westernu rycerze
w zbrojach. Gdyby nie reszta, to było by naprawdę fajne i ciekawe, tym
bardziej, że trafiliśmy akurat na turniej rycerski. Czy nie można by pójść w tę
stronę?
Jeszcze jedną atrakcją Kurozwęk jest
labirynt z kukurydzy. W zeszłym roku dla uczczenia wyzwolenia Polski
właściciele uznali, że świetnym pomysłem będzie wykonanie go na kształt
portretu marszałka Piłsudskiego. Idea z piekła rodem! Piłsudski z kukurydzy!
Nikomu nie przyszło do głowy, że to po prostu niesmaczne.
Jestem okropnie zawiedziona
Kurozwękami. Do tego jest mi po prostu przykro, że dawni właściciele chełpiący
się na każdym kroku swoimi korzeniami i herbem, pogubili się gdzieś w czasie i
przestrzeni. Nie wiem czy to wynika z chęci zysku, czy kompletnej ignorancji,
niewiedzy i nieznajomości naszej historii i tradycji. Doszłam do wniosku, że jeśli
to ma tak wyglądać, spadkobiercy nie powinni odzyskiwać zagrabionych przed PRL
majątków. To już kompletnie inne pokolenie, wychowane w większości za granicą,
wyrwane z korzeniami z naszej kultury.
Gdy już opuszczaliśmy teren obiektu
dobił mnie jeszcze jeden obrazek: coś na kształt wagonu tramwajowego,
wypchanego ludźmi do granic możliwości, ciągnięte było nie, jak by przystało na
pałac, albo nawet dziki zachód, przez konie, ale zwykły traktor. Z zarośniętego
po pachy pokrzywami rowu, który otacza pałac, wybiegła zdyszana pani i dramatycznie
wołała: jeszcze ja, jeszcze ja!
I wiecie co w tym najgorsze? Ci
wszyscy ludzie byli zadowoleni…
Tak dzisiejsza polska szlachta
wpaja „wyższe wartości” swoim poddanym.
Na fotografiach pokazuję tylko to
co jest ładne, nie chcę się pastwić nad Kurozwękami. Polecam też mimo wszystko
wizytę w tym pałacu, jednorazową, bo warto zobaczyć jego architekturę i
popróbować smacznych dań z tych nieszczęsnych bizonów. Restauracja niczego
sobie, choć poobijane talerze z ćmielowskiego serwisu Rococo (dobrze, że
porcelana jest polska), z poprzecieranym na brzegach złotem to nie jest pierwsza
klasa.