Postanowiłam
osłodzić Wam trochę tę wiosenną zimę i napisać coś o cukrze, a właściwie o cukiernicach.
Ich historia w
Europie jest tak długa jak tradycja picia herbaty i kawy (XVII wiek), bo cukier
jest do tych napojów obowiązkowy, a więc i cukiernice znajdowały się obok
filiżanek i dzbanków w każdym porcelanowym czy srebrnym serwisie.
Pierwsze
cukiernice nie miały nawet pokrywki, były po prostu miseczkami (na obrazie powyżej widać w takiej kostki cukru i szczypczyki). Tu zaznaczam,
że cukier nie był wtedy, jak dziś, w postaci sypkiej, ale nabywało się go w tzw.
głowach, czyli stożkach, z których trzeba było dopiero go nakruszyć i utłuc. Stąd
też jeszcze i czasem dziś do nabierania cukru z cukierniczki służą szczypczyki
a nie łyżeczka (często w formie dłoni albo łapek zwierzęcych z pazurkami).
Łyżeczka tak na prawdę zaczęła być powszechnie stosowana dopiero po II wojnie
światowej. W XVIII wieku cukiernice przyjmowały rozmaite, rozbudowane formy. Często
przypominały kształtem gruszkę i miały dziurkowane pokrywki.
Przez cały wiek
XIX ustalały się ostateczne formy cukiernic, czyli takie, które znamy dziś.
Ze względu na
bryłkowatą formę cukru (taka była jeszcze przed II wojną światową) prawidłowa
cukiernica nie powinna posiadać dziurki na łyżeczkę, bo cukier wyjmowało się z
niej szczypczykami. Taką dziurkę mają natomiast pojemniki na konfitury i miód,
które często są z cukiernicami mylone.
W dawnych
serwisach cukiernica jest dość duża, czasem nawet większa niż mlecznik.
Dziś
stosujemy przeważnie cukiernice przeznaczone na sześć osób, ale można spotkać
większe 12-osobowe oraz całkiem malutkie dla dwojga.
Jeszcze w XIX
wieku cukier był produktem dosyć drogim i luksusowym. Dlatego popularne były
cukiernice srebrne i platerowe, bo miały tę zaletę, że można było w wieczku
zamontować zamek na kluczyk. Skrzętnie strzegła go potem gospodyni albo i sama
pani domu.
Pisze
o tym Kazimierz Chłędowski w „Pamiętnikach”:
Od czasu do czasu bywałem u p. Kazimierza
Grocholskiego, prezesa Koła [Polskiego]
[…] Gdy go się zastało przy herbacie,
mniej więcej zawsze powtarzała się ta sama ceremonia. „Może się pan napije herbaty…”
– pytał gospodarz. „Uprzejmie dziękuję, już jestem po śniadaniu albo po
podwieczorku”. „Nie przymuszam” – odpowiadał Grocholski, zamykał na kluczyk
cukiernicę i chował go do kieszeni. Grocholski niesłychanie był oszczędny…
Jeśli nie eksponujemy cukiernicy na stole czy komodzie to prawidłowe przechowywanie cukiernicy z pokrywką wygląda tak jak na zdjęciu poniżej, czyli pokrywkę odwracamy do góry nogami - będzie bezpieczniejsza.
Na koniec
ciekawostka z historii:
Jan
Potocki [autor „Rękopisu znalezionego
w Saragossie”] nie rezydował w Łańcucie,
lecz mieszkał w swych dobrach w Uładówce na Podolu. Jak się zdaje powodem jego
głębokiej depresji były wstrętne rządy cara, koniec i rozbiór Polski i w roku
1825 popełnił on samobójstwo. Ciekawym szczegółem tego samobójstwa było to, że
w braku kuli oderwał srebrną dekorację od cukierniczki, otoczył ją w prochu i
naładował do pistoletu, którym dokonał samobójstwa.
(„Pan na Łańcucie. Pamiętnik hrabiego
Potockiego”, tłumaczenie z wersji francuskiej Jadwigi Kieszkowskiej-Kotzowej,
maszynopis)
Inny pamiętnikarz
Eugeniusz Skrodzki-Wielisław w książce „Wieczory piątkowe” dodaje, że najpierw przez
trzy tygodnie podpiłowywał tę kulkę i obiecał sobie, że jeśli nie zmieści się
do lufy to odejdzie od zamiaru popełnienia samobójstwa w ogóle. Niestety
pasowała i to jak się okazuje idealnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz